Przejdź do głównej zawartości

Kurs na kategorię A idzie tak źle, że chcesz się poddać?

· 3 min aby przeczytać
Basia Ska
Ta, co po godzinach też pisze

Siedem lat i dwa podejścia, czyli jak uczyłam się jeździć motocyklem 🫣

Piszę ten post trochę z myślą o tegorocznych kandydatach i kandydatkach na kierowców, bo wiem, że bywa naprawdę ciężko. Mam nadzieję, że moja historia będzie dla kogoś inspiracją. Albo chociaż zachęci do otarcia łez i spróbowania najpierw na mniejszej maszynie, bo jazda 125-ką czy skuterem też ma swój urok 🤗

Cofnijmy się w czasie. Na kurs prawa jazdy zapisałam się w 2017. Przez dobrych kilka tygodni jazdy po placu manewrowym nie udało mi się nawet raz przejechać prawidłowo przez szybki slalom. Zaczynałam na Suzuki Gladiusie i bałam się tej maszyny. Co chwilę przewracałam ją na ziemię, czasem nawet parę razy w ciągu jednego treningu. Dodawałam gazu, kiedy chciałam hamować i odwrotnie - zupełnie nie kontrolowałam tego, co się dzieje. Osiem lat temu nie udało mi się nawet wyjechać z placu manewrowego na miasto, choć wyjeździłam wszystkie godziny z kursu i brałam jeszcze dodatkowe… Doszłam do wniosku, że nie potrafię, to nie dla mnie, jestem do niczego, poddaję się.

Porażka czy czas do namysłu?

Rzuciłam naukę jazdy i to na dobrych kilka lat. Jedyne doświadczenie z motocyklem, jakie miałam w tym czasie to uderzanie kaskiem o kask partnera podczas hamowania (nie polecam). Oprócz tego rower, komunikacja miejska i sporadyczne prowadzenie samochodu.

Mamy 2022. Myślę sobie: fajnie byłoby jeździć czymś, co wyciąga więcej niż 40 km/h z górki jak mój rower. Wypożyczyłam więc na weekend 125-kę i okazało się, że w sumie dobrze się prowadzi, dlatego rok później zdecydowałam się kupić używkę, Hondę CB125R. Wzięłam dwie godziny jazdy doszkalającej na placu manewrowym i cały sezon spędziłam, ucząc się na własnej maszynie, już bez instruktora i bez spiny. Parę wycieczek za miasto, jazda wokół komina i wolne manewry na drogach wyłączonych z ruchu. Nie mogę powiedzieć, żebym wiedziała wtedy, co robię, a jeżdżąc po mieście, czułam się jak ruchomy cel.

Viva España

W marcu 2024 nadarzyła się okazja na transport motocykli do Andaluzji z OTO Adventure (tak jak w Polsce, w Hiszpanii można prowadzić małe motocykle na B). Po długich namowach zdecydowałam, że też pojadę (Jeśli tam dam radę, to w Polsce tym bardziej). W Hiszpanii przejechaliśmy jakieś 1000 km, głównie po bocznych drogach, ostrych zakrętach, czasem drogach szybkiego ruchu. Podjazdy robiłam tak wolno, że w zasadzie za każdym razem, widząc auto za mną, zjeżdżałam na pobocze, żeby mogło mnie bezpiecznie ominąć. Wywróciłam nawet maszynę przymierzając się do parkowania, bo nie zauważyłam, że skończył mi się asfalt pod butem 😀 Na szczęście i ja, i motocykl wróciliśmy do Polski w jednym kawałku.

Dlatego w kwietniu 2024 wróciłam na kurs, do Krakowskiej Szkoły Motocyklistów, tym razem już na MT-07. I znów powtórka z rozrywki: wolny nie wychodzi, szybki jest za wolny, potrącenie zamiast ominięcia przeszkody… Wyjeździłam tyle dodatkowych godzin, że śniły mi się po nocach wylatujące w powietrze pachołki 😂 Ale w końcu załapałam 😊 Załapałam na tyle dobrze, żeby przystąpić do egzaminu i… oblać go na mieście... Udało się dopiero za drugim razem, w 2024, ponad siedem lat po rozpoczęciu kursu prawa jazdy 😂

Da się?

motocyklistka z motocyklem w Andaluzji

Da. Jednym zajmie to 20 godzin, innym 84 miesiące, ale z perspektywy czasu - a minęło go w moim przypadku raczej sporo - myślę, że nie warto się poddawać. Czasem wystarczy po prostu ugryźć temat z innej strony. U mnie pomogła dłuższa przerwa od jazdy, zmiana maszyny na mniejszą i... wrzucenie na luz 😉